Od momentu, kiedy wróciłam ze szpitala, a było to
dokładnie 10 lutego (pamiętam bo poszłam do restauracji na pysznego
schabowego), nie minęło wiele czasu a zaczęła się pandemia wirusa. Byłam
pozbawiona opieki medycznej i pozostawiona sama sobie. Nawet w momencie kiedy
chciałam zrobić badania zlecone jeszcze przez szpital to usłyszałam w
laboratorium, że jak dobrze się czuję to lepiej nie ryzykować.
Więc czekałam. I w zasadzie, gdyby nie opisany w
poprzednim poście podręcznik, a czasem jakiś obejrzany na youtube filmik, to
nie wiedziałabym co dzieje się w moim organizmie. Przez blisko dwa miesiące nie
miałam robionego usg, co oczywiście objawiało się paniką i strachem o zdrowie
maluszka. Przychodnia zamknięta, lekarz nie przyjmuje - radź sobie kobieto.
Rosła we mnie frustracja na całą tą sytuację, przecież nie zatrzymam ciąży, ani
ja ani żadna kobieta na świecie nie jest w stanie tego dokonać.
Po pewnym czasie udało mi się zapisać na wizytę prywatną
i tak już w sumie zostało. Do dziś częściej odwiedzam swojego lekarza
prywatnego aniżeli tego na NFZ. Pewnie też z racji, że tego drugiego ciągle nie
ma i jedyne na co go stać to zastępstwo w postaci niekompetentnego,
niedouczonego kolegi po fachu.
W momencie kiedy udało mi się w końcu dostać do
laboratorium miałam przypisaną tzw. teleporadę. Czekałam niemalże miesiąc, żeby
usłyszeć w słuchawce, że mam bakterie w moczu i czy ogólnie dobrze się czuję.
Sama porada trwała nieco ponad minutę i nawet nie rozmawiałam z lekarzem tylko Panią
zajmującą się rejestracją. To chyba mówi samo za siebie jeśli chodzi o
traktowanie ciężarnych kobiet i bagatelizowanie ich praw i potrzeb. Byłam
wściekła, bo oczywiście rozumiałam i rozumiem, że wirus, że środki ostrożności,
że obostrzenia...ale na litość boską całego świata się przecież nie da
zatrzymać. i chociaż w obecnym czasie jest dużo lepiej, to nadal nie mogę np.
zobaczyć się z położną, choć akurat bardzo bym chciała. Jedyne co można zrobić
to porozmawiać przez telefon o wcześniej przesłanych materiałach. Moim skromnym
zdaniem jest to tyle co nic. Szczególnie jeśli chodzi o pierwszą ciążę. Coraz
częściej kiełkuje we mnie obawa, że październik coraz bliżej a zachorowań
przybywa...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz