piątek, 3 lipca 2020

Test obciążenia glukozą- tydzień 27


Końcówka 6 miesiąca przywitała mnie uroczym badaniem na krzywą cukrową, czyli testem obciążenia glukozą. 
Brzuszek jest już wyraźnie zaokrąglony :) tylko się cieszyć, ponieważ bóle kręgosłupa w magiczny sposób ustały. Nie wiem czemu i w sumie nie chce wiedzieć. Ważne, że nie boli. No, ale nie o tym chciałam przecież...

Krzywa cukrowa powinna być wykonana pomiędzy 24 a 28 tygodniem, aby wykluczyć cukrzycę ciążową. 
Według informacji zasięgniętych z internetu przed wykonaniem samego badania, jest to okryte bardzo złą sławą, najgorsze badanie w ciąży. I o dziwo wszystko czego się dowiedziałam sprawdziło się ! Jest to zdecydowanie najbardziej nieprzyjemne badanie podczas trwania całej ciąży. 
Wstałam przed 6.00 w nadziei, że jak szybciej tym lepiej i może uda mi się uniknąć kolejki. Jak bardzo się myliłam! 

Oczywiście nikt się nie kwapił do przepuszczenia mnie w kolejce, w zasadzie sama się trochę wepchałam z uwagi na czas badania. Kiedy już pobrano mi krew byłam zmuszona wypić coś tak paskudnego, że na samo wspomnienie robi mi się niedobrze. Cały kubek magicznego płynu a potem siedź kobieto przez godzinę bez ruchu. I siedziałam. Z początku pomyślałam sobie "nie jest źle, czego te baby się czepiają". Ale po mniej więcej upływie pół godziny zaczęły się czary. Najpierw uczucie senności tak wielkie, że czułam się jakbym miała zapaść w śpiączkę, potem mdłości, zgaga i to wszechogarniające uczucie braku kontroli nad własnym ciałem. 

Mały poruszał się w brzuszku jak szalony, co tylko utwierdziło mnie w przekonaniu, że ograniczenie słodyczy przynajmniej do 3 roku życia to dobry pomysł. Tym bardziej, że widuje dzieci dosłownie faszerowane nimi przed ukończeniem 2 roku życia. Nie jest to dobre ani dla rodzica ani tym bardziej dla dziecka. 
Wróciłam do domu taksówką, pokuta jak narkomanka i tak śpiąca, że zasnęłam niemalże natychmiast nie siląc się nawet na ściągnięcie obuwia. Pies jak zawsze dzielnie mi towarzyszył. Praktycznie cały dzień potem chodziłam jak naćpana ciągle ziewając. Coś okropnego ! Oczywiście wyników jeszcze nie dostałam, bo według polityki przychodni najpierw muszę się spotkać z lekarzem. Co z tego, że zapewne już dawno leżą się czekają...po co uspokajać ciężarną? ...


czwartek, 18 czerwca 2020

Początek szóstego miesiąca

Szósty miesiąc trwa w przybliżeniu od 23 do 27 tygodnia. I zachodzą w nim znaczące zmiany dla ciała, ale wydaje mi się, że przede wszystkim dla psychiki przyszłej mamy. Tak też jest ze mną. Do tej pory, nie udawało mi się zawsze odróżnić gazów od ruchów...Wydawało mi się, że nic nie czuje i że to oczywiście bardzo niedobrze. Aż tu nagle buum! Przyszedł 24 tydzień i mój synek zaczął wyraźnie dawać o sobie znać. Robi się coraz większy, a co za tym idzie licznik na wadze rośnie jak szalony. Przez to, że mały prawie non stop się rusza, ja stałam się spokojniejsza i jakaś taka bardziej "rozlazła" :) Chyba zaczynam czuć się jak matka...lepiej późno niż wcale? Nie wiem od czego to zależy, ale jest inaczej- zdecydowanie. Dzięki temu mam większą świadomość jego przyjścia na świat... Że to w zasadzie już niedługo i chyba czas najwyższy zacząć przygotowania do tego wielkiego wydarzenia. 
I chociaż od początku jest wiadomo, że Miki nie przyjdzie na świat drogą naturalną, to chyba w żaden sposób nie umniejsza stresu z tym związanego. 

Epidemia wcale nie pomaga, ponieważ podobno ojcom nie wolno wchodzić do szpitala, chociażby po to żeby odwiedzić partnerkę nie mówię o uczestniczeniu w porodzie. Trochę mnie to martwi, bo jak większość z nas wie, pobyt w szpitalu niemiłosiernie się dłuży, bo tam się po prostu zakrzywia czasoprzestrzeń. Po prostu boję się, że zostanę z maleństwem sama i nie będę wiedziała kompletnie co robić. No, ale miejmy nadzieję, że sytuacja do października jakoś się ustabilizuje. Chociaż szczerze wątpię, biorąc pod uwagę to co się obecnie dzieje i statystyki... 

Wszystko w zasadzie byłoby dobrze, gdyby nie nagłe, mocne i powracające bóle żeber pomiędzy piersiami a rosnącym brzuszkiem. Boli kiedy chce i  w zasadzie niewiele pomaga w uśmierzeniu tego nieznośnego bólu. Wiem, że jest to związane z rozciąganiem się więzadeł, przemieszczaniem się wielu rzeczy w środku. Zmianą wielkości macicy, a przede wszystkim nie oszukujmy się, niewłaściwą postawą ciała. A trzeba Wam wiedzieć, że moja postawa pozostawia wiele do życzenia. 3 mm krótsza noga nie ułatwia sprawy w momencie kiedy stajesz się hipopotamkiem.... i masz trudności w podniesieniu się, czy zmiany pozycji. Kupiłam wkładkę, ale prawdę powiedziawszy niewiele daje. W zasadzie nic nie pomaga, każda pozycja na dłuższą metę staje się bolesna. Jednak znoszę to dzielnie, a ruchy synka rekompensują wszystko :) Jest to jak na razie najlepsze czego doświadczyłam, no może nie licząc pierwszego usłyszanego bicia serca w początkowych tygodniach ciąży :) 

środa, 10 czerwca 2020

Ciąża w czasach zarazy

Od momentu, kiedy wróciłam ze szpitala, a było to dokładnie 10 lutego (pamiętam bo poszłam do restauracji na pysznego schabowego), nie minęło wiele czasu a zaczęła się pandemia wirusa. Byłam pozbawiona opieki medycznej i pozostawiona sama sobie. Nawet w momencie kiedy chciałam zrobić badania zlecone jeszcze przez szpital to usłyszałam w laboratorium, że jak dobrze się czuję to lepiej nie ryzykować. 


Więc czekałam. I w zasadzie, gdyby nie opisany w poprzednim poście podręcznik, a czasem jakiś obejrzany na youtube filmik, to nie wiedziałabym co dzieje się w moim organizmie. Przez blisko dwa miesiące nie miałam robionego usg, co oczywiście objawiało się paniką i strachem o zdrowie maluszka. Przychodnia zamknięta, lekarz nie przyjmuje - radź sobie kobieto. Rosła we mnie frustracja na całą tą sytuację, przecież nie zatrzymam ciąży, ani ja ani żadna kobieta na świecie nie jest w stanie tego dokonać.
Po pewnym czasie udało mi się zapisać na wizytę prywatną i tak już w sumie zostało. Do dziś częściej odwiedzam swojego lekarza prywatnego aniżeli tego na NFZ. Pewnie też z racji, że tego drugiego ciągle nie ma i jedyne na co go stać to zastępstwo w postaci niekompetentnego, niedouczonego kolegi po fachu. 

W momencie kiedy udało mi się w końcu dostać do laboratorium miałam przypisaną tzw. teleporadę. Czekałam niemalże miesiąc, żeby usłyszeć w słuchawce, że mam bakterie w moczu i czy ogólnie dobrze się czuję. Sama porada trwała nieco ponad minutę i nawet nie rozmawiałam z lekarzem tylko Panią zajmującą się rejestracją. To chyba mówi samo za siebie jeśli chodzi o traktowanie ciężarnych kobiet i bagatelizowanie ich praw i potrzeb. Byłam wściekła, bo oczywiście rozumiałam i rozumiem, że wirus, że środki ostrożności, że obostrzenia...ale na litość boską całego świata się przecież nie da zatrzymać. i chociaż w obecnym czasie jest dużo lepiej, to nadal nie mogę np. zobaczyć się z położną, choć akurat bardzo bym chciała. Jedyne co można zrobić to porozmawiać przez telefon o wcześniej przesłanych materiałach. Moim skromnym zdaniem jest to tyle co nic. Szczególnie jeśli chodzi o pierwszą ciążę. Coraz częściej kiełkuje we mnie obawa, że październik coraz bliżej a zachorowań przybywa... 


poniedziałek, 8 czerwca 2020

W oczekiwaniu na dziecko


Gdy dowiedziałam się o ciąży zaczęłam panikować. Nie na początku, ale już po ustabilizowaniu się sytuacji z maleństwem i po powrocie do domu. Za wszelką cenę chciałam kupić jakiś poradnik, w którym byłaby zawarta gotowa recepta jak być dobrą mamą i jak nie oszaleć z powodu zmian zachodzących w organizmie.

Nie podobało mi się, że nad własnym ciałem nie mam zupełnie kontroli. Że wszystko kręci się wokół spania, nudności i częstego rozwolnienia… Nie podobało mi się, że biust rośnie i boli tak, jakby ktoś wbijał w niego naostrzone żyletki. Że nie mogę spać w nocy i podjadam suchary, żeby uniknąć wymiotów. Że ochota na seks przepadła- jak myślałam wtedy bezpowrotnie. Jednak z każdym kolejnym tygodniem, z każdą wizytą u lekarza o dziwo było lepiej. Nudności ustały a zastąpiły je zachcianki na paprykarz szczeciński, którego wcześniej nie jadłam, galaretkę z kopyt i kanapki z żółtym serem.
Moja kochana, nieoceniona siostra poleciła z pewnego źródła podręcznik dla przyszłych matek pt „W oczekiwaniu na dziecko”, kupiłam choć z początku planowałam przymierzyć się do innego tytułu ( „Ciężarówką przez 9 miesięcy”), pewnie ze względu na zawód męża 😊 

Jednak nie żałuję. Podręcznik jest ciekawy, dobrze napisany a przede wszystkim nie skomplikowany. Co w moim stanie zaćmienia umysłu jest bardzo istotne. Każdy miesiąc jest szczegółowo opisany, są pytania i odpowiedzi i duża czcionka co również nie jest bez znaczenia, gdyż stałam się ślepa niczym kret. Oczywiście nie ma tam wzmianki o matkach z niepełnosprawnością ale nie oszukujmy się, wcale jej się nie spodziewałam. Byłabym w szoku, gdyby się pojawiła a i może ten blog w ogóle by nie powstał. Podsumowując: mając ten poradnik na półce trochę mniej świruję a i maluszek przez to jest spokojniejszy i może jak Bóg pozwoli nie urodzi się wariatem. Pozdrawiam wszystkie zafiksowane mamuśki i zachęcam do wrzucania w komentarzach swoich refleksji.

Dwie kreski na teście


Będę mamą. Mamą z trudnościami, mamą z niepełnosprawnością o niechlubnych symbolach R-05 a nawet  N-10. 
Nie da się ukryć, że według klasyfikacji ICD 10 jest to niepełnosprawność ruchowa jak i neurologiczna. Nie da się ukryć i nie czuć. Ale wszystko po kolei. Tak będzie łatwiej. Nie planowałam tej ciąży, tak samo jak nie planowałam poznania męża czy w ogóle ślubu. Bo do niedawna nie było nikogo odpowiedniego na horyzoncie, żeby choć przez chwilę pomyśleć o tym na poważnie, a nie tylko w sferze odległych marzeń. Oczywiście przez te wszystkie lata, bo trzeba Wam wiedzieć, że mam 34 z lekką górką; pojawiali się mężczyźni, którzy mogli być potencjalnymi tatusiami, jednak jakoś się po prostu nie składało. A i diagnoza lekarska nie napawała optymizmem. Zespół policystycznych jajników nie pozostawiał żadnych wątpliwości. Z biegiem czasu oswoiłam się z myślą, że nie dane mi będzie macierzyństwo i po prostu żyłam.

Wszystko się zmieniło, kiedy we wrześniu tamtego roku, po przeprowadzce do małego miasteczka na Mazurach poznałam dzięki technologi internetowej -swojego męża. Przy nim dawno zakopane pragnienia wypełzły na światło dzienne i znowu zaczęłam myśleć o założeniu rodziny. Oczywiście nie sądziłam, że wszystko potoczy się tak szybko, bo zaledwie po miesiącu znajomości miałam na koncie status narzeczonej a w marcu tego roku już żony. Jednak zanim na moim palcu pojawiła się ślubna obrączka to najpierw o 4.00 rano któregoś styczniowego dnia pojawiły się dwie czerwone kreseczki na teście ciążowym. Nie chciałam go w sumie robić, nie chciałam przeżyć kolejnego rozczarowania i łez na sedesie. Jednak dla świętego spokoju zrobiłam. No i się stało. Obudziłam cały blok krzycząc, że są dwie kreski i co my teraz zrobimy... 
Potem dla pewności zrobiłam jeszcze jeden, a gdy i on okazał się pozytywny trzeba było pójść do lekarza. I oczywiście poszłam do nieodpowiedniego, który w swojej głupocie źle policzył tygodnie ciąży i sprawił, że posiwiałam w tydzień. Wszystko jednak się dobrze skończyło, wyszłam ze szpitala, znalazłam dobrego lekarza i tak się powoli turlam do października. 

W sieci jest mnóstwo blogów i artykułów na temat tego błogosławionego stanu, ale nie znalazłam żadnego na temat matki z mózgowym porażeniem dziecięcym. Miałam nadzieję, że moja choroba, nabyta przecież a nie genetyczna nie będzie miała wpływu na przebieg ciąży, o jak bardzo się myliłam!